Interstellar
Czarna dziura pod przykrywką jaśniejącej gwiazdy
Film rozpoczyna się od nakreślenia nam sytuacji, w której gatunek ludzki, przyparty do muru z powodu pogarszającej się sytuacji klimatycznej nie może poradzić sobie z zapewnieniem odpowiedniej ilości pożywienia. Pośród tej scenerii, składającej się z typowo amerykańskiego, wiejskiego gospodarstwa rodzi się plan, by wyruszyć w kosmos i uratować całą planetę od śmierci głodowej. Choć rzuca się nam poszczególne szkice miejsc, a także stara się wyjaśnić mechanikę przedstawionego świata, podkreśla to wiele dziur fabularnych, w tym logicznych, z którymi będziemy mierzyć się aż do końca seansu. Traktuje się pewne sprawy tak, by pozostały niewyjaśnione i zapomniane, jakby było to zupełnie normalne. Fabuła natomiast gna szybko, przez co trudno zrozumieć motywacje postaci, a także wczuć się w relacje, o których reżyser stara się nam opowiedzieć.
W paru ujęciach, główny bohater - Cooper (Matthew McConaughey), przedstawiany jako kochający ojciec, dawny pilot wojskowy, spędza czas ze swoimi dziećmi w polu, czy też meczu baseballa, trudniąc się rolnictwem. Jego syn, Tom (Timothée Chalamet, potem Cassey Affleck), ma być rolnikiem jak ojciec, bowiem jego niskie wyniki nauki nie pozwalają mu dostać się do collage'u. Drugie dziecko natomiast, młoda i ciekawska Murph (Mackenzie Foy, potem Jessica Chastain) zostaje zawieszona w szkole z powodu fascynacji książką o Księżycu. Dalsze losy bohaterów nabierają jeszcze większej dynamiki, gdy Christopher odpala konkretną fantastykę i nakierowuje bohaterów, drogą zagadkowych sygnałów do bazy, z której Cooper, wraz z grupą naukowców odleci, wyznaczony niczym bohater głównych powieści fantasy, by ratować świat. Nie oferuje się nam choćby krótkiej sekwencji, w której emerytowany pilot powraca do formy. Nie musimy tego kwestionować, bo posiada on już owe umiejętności, więc proponuje się nam dla odmiany ckliwą scenę pożegnania z córką, która jako jedna z wielu może być uznana za udaną. Dziewczynka zdezorientowana, zapłakana chciałaby zmusić ojca, by został, jednak Nolan ma wobec niego inne plany.
Poznajemy także córkę profesora Brand'a (Michael Caine), również doktora, o tym samym nazwisku (Anne Hathaway), która uda się w międzygwiezdną przygodę z protagonistą filmu, by wraz z pozostałą ekipą naukowców bombardować widza faktami z dziedziny astrofizyki, chemii a także innych dyscyplin naukowych, bylebyśmy się nie pogubili w poplątanej fabule. Pomimo tego, że podaje się nam to ładnie zapakowane, po pewnym czasie powtarzane frazesy zaczynają nużyć, a w późniejszych etapach filmów są wałkowane do tego stopnia, że można załamać ręce. Występują tam także pierwsze wzmianki o "innych", co ma pozostać owiane tajemnicą aż do samej końcówki filmu, gdzie kuriozum sięga zenitu swoim brakiem planu i dezorganizacją, w tym próba grania na emocjach widza.
Bywają jednak momenty, gdzie przenosimy się choć na chwilę do córki głównego bohatera i możemy obserwować emocje targające nią w związku z ojcem, który pozostawił ja jak i jej brata na niszczejącej planecie. Momentami można uwierzyć w pokrzywdzenie dziewczyny, w tym zaparcie Toma, który w związku z mijającym czasem porzucił nadzieję o jakimkolwiek powrocie ojca. Emocje malujące się wówczas na twarzach postaci oddają ich sytuację, w której są postawieni - Murph chce walczyć sama o dobro tego świata, natomiast jej brat - troszczyć o rodzinę i robić swoje.
Oboje z tych tragicznych bohaterów targają swój bagaż emocjonalny, który znajduje ujście w rzucanych na siebie wzajemnie oskarżeniach, obnażając ukrywane w sobie wyrzuty sumienia, żal i strach.
Znajduje się też czas w kosmosie, w który Dr. Brand, będąc wówczas na statku opowiada o sile miłości, która potężniejsza jest od czasu, mieszając to z jak zwykle dawką naukowego bełkotu, bez szczególnego uzasadnienia. Sama mowa - podobnie jak film - miała wzbudzić w widzu wrażenie, że ma kontakt z czymś z wyższej półki, czymś nad czym powinien się zastanowić i wyciągnąć wnioski, co jednak skończyło się potworną klapą, zmęczeniem paroma bezsensownymi dialogami, a także próbą w uwierzenie w motywacje postaci nakreślone w tak gwałtowny sposób, że nie zdążyło się w nie uwierzyć.
Christopher Nolan mimo popisowych scen z wyjątkowymi widokami planet z innych galaktyk, gargantuicznych czarnych dziur, a także nowoczesnych wnętrz statków kosmicznych i robotów strzelił sobie w kolano niedokładną analizą psychologiczną postaci. Ambicja, byśmy dali się przekonać muzyce Hansa Zimmera (która stanowi mimo wszystko pozytywny aspekt tego filmu), w tym pognali za fabułą, jak bohaterowie za indyjskim dronem bojowym, a potem na siłę wydłubywali z niej ukryty sens, by znaleźć cenną słoneczną baterię, która zasili cała naszą farmę i sprawi, że wyjdziemy zaspokojeni z seansu z uśmiechem na ustach nie sprzedała się. Mimo wszystko zamiast pogoni doświadczyłam zagubienia się w polu pełnym kukurydzy, składającym się z wielu niepotrzebnych metafor, w tym oklepany happy end, gdzie każdy z bohaterów pozostałych przy życiu doświadcza duchowej, czy też materialnej konekcji ze swoimi bliskimi. Gwiazda, choć z początku jaśniała na niebie i zapowiadała się jako coś niezwykłego ostatecznie gasła okazała się tym, co z zapadłej wcześniej czy później gwiazdy pozostaje - czarna dziura, wokół krążą obiekty - niewinne, aczkolwiek niespełnione aspiracje.
Komentarze
Prześlij komentarz